Kiedy dwie grupy stają się jedną: o potrzebie akceptacji i sile kryzysu.
Moje grupy są grupami półotwartymi. Oznacza to, że grupa jako wspólnota działa stale, spotykając się co tydzień, a nowi członkowie dołączają, kiedy ktoś z grupy odchodzi. Proces jest stały i płynny. Czasem skład grupy pozostaje niemal niezmieniony przez rok, innym razem w ciągu kilku miesięcy dochodzi do znaczących rotacji.
Ostatnio postanowiłam połączyć dwie grupy, które dotychczas spotykały się osobno. Jedna z nich, nazwijmy ją grupą A, działała już od trzech lat, druga – grupa C – od roku. Opowiadałam uczestnikom młodszej grupy C o grupie starszej A, podkreślając, jacy to wspaniali ludzie i jak dobrze będzie im razem. Nieświadomie wytworzyłam w ich głowach oczekiwania, które, jak się później okazało, były dalekie od rzeczywistości.
Uczestnicy grupy C, zainspirowani moimi słowami, wyobrazili sobie, że w grupie A spotkają samych „fajnych”, zdrowych, zadowolonych z życia ludzi. Tymczasem grupa A to społeczność osób bardzo poranionych przez życie, które od lat „wylizują” swoje rany i zmagają się z trudnymi emocjami. Z kolei członkowie grupy C liczyli na ciepłe i otwarte przyjęcie, ale rzeczywistość wyglądała inaczej – zostali przyjęci z rezerwą.
Ta rezerwa była naturalna – grupa A działała długo w niemal niezmienionym składzie i zbudowała silne więzi, a nagłe pojawienie się nowych osób wzbudziło w niej potrzebę ochrony dotychczasowej równowagi. Co więcej, uczestnicy grupy C weszli na nowe terytorium z pewną dozą obronności i chęcią pokazania się z jak najlepszej strony. Ich pewność siebie została odebrana przez grupę A jako zbyt duża, co jeszcze bardziej wzmogło dystans.
W tym doświadczeniu widziałam coś bardzo ludzkiego i uniwersalnego – silną potrzebę bycia akceptowanym oraz wrażliwość na wszelkie formy odrzucenia. W rezultacie nie spełniły się oczekiwania żadnej ze stron. Grupa C poczuła się odrzucona, rozczarowana i zła, co zakończyło się emocjonalną „burzą” na pierwszej wspólnej sesji – grupa C „nakrzyczała” na grupę A.
Na kolejnej sesji grupa A wyraziła swoje emocje, zachowując jednak dystans. Grupa C z kolei czuła się odpowiedzialna za te trudne doświadczenia, co wzbudziło w niej kolejną falę poczucia odrzucenia. Tym razem reakcją nie był atak, lecz chęć „ucieczki” i zakończenia wspólnego doświadczenia.
Dopiero wprost wyrażona przez grupę A informacja, że członkowie grupy C są w niej chciani, pozwoliła nowym uczestnikom na chwilę oddechu. Zobaczyli, że ich obecność wnosi do grupy coś nowego, a członkowie grupy A dostrzegli, że ich dotychczasowa „ciepła pierzynka” stagnacji potrzebowała właśnie tego powiewu świeżości.
To doświadczenie przypomniało mi, że choć wsparcie i zrozumienie są w grupie niezwykle cenne, to właśnie ból, trudne emocje i kryzysy są dla nas najbardziej rozwojowe. Wspólne przejście przez te momenty może zacieśnić więzi i stworzyć przestrzeń do prawdziwej transformacji – zarówno na poziomie grupy, jak i poszczególnych osób.
Dlatego, mimo trudności, kryzysy w grupach traktuję nie jako porażkę, lecz jako niepowtarzalną szansę na wzrost.